czwartek, 29 października 2015

Co jeść po i przed treningiem? Bonus - dużo akrobatyki!

                   
                         Wakacyjne...

Znalazłeś motywację. Kupiłeś buty do biegania/sztangi/matę gimnastyczną. Ćwiczysz coraz więcej, robisz rzeźbę albo się odchudzasz. Masz niesamowitą frajdę z nowej pasji. Ale czy na pewno wszystko robisz dobrze? Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak drobne niuanse kształtują nasze życie i decydują o sukcesie bądź porażce. U mnie takim niezauważalnym szczegółem była kwestia posiłków przed i potreningowych. Nie przywiązywałam do nich większej wagi - przed akrobatyką wcinałam głównie to, na co miałam ochotę. Po zakończeniu zajęć podobnie. Często gęsto miałam dolegliwości, które jak się później okazało, były spowodowane jedzeniem przed i po ćwiczeniach nieodpowiednich rzeczy. Obciążony żołądek nie pozwalał dawać z siebie wszystkiego, a ja byłam sfrustrowana przekornie nierosnącymi mięśniami (żeby nie było, to wyjaśniam - młodą Chodakowską nie zamierzam zostać, ale trochę rzeźby tu i ówdzie by nie zaszkodziło). Wszystko zmieniło się po przeczytaniu bardzo mądrej książki i wprowadzeniu nowych nawyków. Jak nie popełniać tych samych błędów, co niegdyś ja? Zapraszam do lektury napisanej na podstawie "Diety roślinnej" Julieanny Hever!

Dlaczego i co jeść przed wysiłkiem fizycznym?

 Jak już wiecie, trenuję akrobatykę gimnastyczną. Uczęszczam na zajęcia dwa razy w tygodniu i często zostaję pół godziny po zakończeniu. Nie mam tam czasu na odpoczynek - cały czas ćwiczę, czyli ok. 2,5 godziny jest czystym wysiłkiem. Do tego potrzeba paliwa! A co ma być naszym paliwem, aby jak najlepiej zostało wykorzystane? Nie powinno być to pożywienie, które ciężko się trawi - wtedy więcej energii organizm poświęca właśnie na to, niż na ćwiczenia. Zamiast nas ożywić, powoduje ospałość! Węglowodany są najbardziej efektywnym paliwem energetycznym. Różnica pomiędzy węglowodanami prostymi i złożonymi właśnie w sporcie nabiera ogromnego znaczenia. Cukry proste są błyskawicznie trawione, przedostają się szybko do krwiobiegu i powoduje natychmiastowy przypływ sił. Nie oznacza to oczywiście, że cukru złożone są złe! Wręcz przeciwnie, nie odrzucamy ich ze względu na cenny błonnik. Zostawiamy po prostu ich jedzenie na kilka godzin przed treningiem. A co przykładowo może służyć za "energetyk idealny"?
-suszone owoce
-świeże owoce, szczególnie banany i daktyle
-gorzka czekolada
-koktajle warzywno-owocowe

A co zjadać kilka godzin przed rozpoczęciem ćwiczeń?

-kanapki z pełnoziarnistego pieczywa z masłem orzechowym
-kaszę z warzywami i fasolą
-owsiankę
-batonika mussli
-mieszankę studencką


Co na regenerację?

 Podczas intensywnych ćwiczeń następuje rozpad włókien mięśniowych, czyli katabolizm. Innym słowy, mięśnie się niszczą! Aby powstrzymać ten proces, po treningu powinniśmy zjeść posiłek bogaty w białko, oczywiście pochodzenia roślinnego. Może być to np:
-kromka chleba pełnoziarnistego z pastą z fasoli
-ciastka z ciecierzycy
-parówka sojowa (bez hejtu, proszę)
-tofucznica

Pamiętajmy też o odpowiednim nawodnieniu. Do picia najlepiej wybrać wodę niegazowaną lun napój izotoniczny. Więc już wszystko jasne? Lećcie więc do kuchni, a potem prosto na trening!

Teraz bonusik:
                    Nadszpagat!

                       Stanie na barkach.

                     Wreszcie foczka :)

Spodobało Ci się? Zapraszam w takim razie na:
-mój fanpejdż na Facebooku https://m.facebook.com/profile.php?id=829762157046832
-mojego instagrama: _Vegan_Rebel_
-oraz na Snapchata: martynga.imbir

niedziela, 18 października 2015

Wegańskie brownie buraczane.

 Mega czekoladowe brownie...z buraków! Poleca się szczególnie na teraz, na pocieszenie gdy pogoda za oknem dołująca. Jest to i może prosta droga do zgromadzenia odrobiny "zapasów na zimę" w swoim ciele, ale uwierzcie, że to ciasto jest tego warte. Robi się je bardzo prosto - nie potrzeba tu talentu cukierniczego, ponieważ zakalec jest efektem zamierzonym. Kto nie lubi buraków, nie musi się bać, bo ostatecznie nie są one wyczuwalne i nadają tylko lekki, słodki smak. Polewa jest genialnie kawowa i rozpływająca się w ustach... Zresztą, popatrzcie na zdjęcia i zastanówcie się: czy one nie mówią wszystkiego?

Przepis pochodzi z książki pt."Jadłonomia". Wprowadziłam drobne modyfikacje.

Moja rada: nie opłaca się oczywiście piec jednego małego buraka, więc kupcie i upieczcie od razu więcej. Polecam zawinąć je dokładnie w folię aluminiową, upiec, zetrzeć na tarce i zawekować. Będą jak znalazł do ziemniaków i kotleta :)

Składniki na małą tortownicę:
-szklanka mleka roślinnego
-łyżką octu jabłkowego
-łyżka mielonego siemienia lnianego + 3 łyżki ciepłej wody

-4 łyżki syropu klonowego
-0,5 szklanki purèe z buraka (ok. jeden mały burak)
-1/4 szklanki oleju
-kropelka aromatu waniliowego

-szklanka mąki razowej
-0,5 szklanki kakao
-2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
-łyżeczka sody oczyszczonej
-0,5 łyżeczki proszku do pieczenia

Polewa:
-0,5 tabliczki gorzkiej czekolady
-0,5 szklanki mleka kokosowego
-łyżeczka kawy rozpuszczalnej

-orzechy włoskie do posypania

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Do dużej miski wlewamy mleko i ocet, odstawiamy na 5 minut. Siemię zalewamy wodą i zostawiamy na 3 minuty. W małej misce mieszamy suche składniki.

Siemię wrzucamy do mleka i octu, dodajemy mokre składniki i miksujemy na gładko. Wsypujemy suche i jeszcze raz miksujemy na gładko. Przelewamy do formy wysmarowanej olejem. Pieczemy przez ok. 40 minut.

W rondlu łączymy składniki polewy, podgrzewamy do roztopienia czekolady. Wylewamy na ostygnięte ciasto i posypujemy orzechami. Smacznego!





Spodobało Ci się? Zapraszam w takim razie na:
-mój fanpejdż na Facebooku https://m.facebook.com/profile.php?id=829762157046832
-mojego instagrama: _Vegan_Rebel_
-oraz na Snapchata: martynga.imbir

piątek, 9 października 2015

Wegańskie biszkopty dyniowe z karmelem bez cukru!




 Następne kulinarne przedstawienie pt."Biszkopty dyniowe". W roli głównej oczywiście dynia! Pomysł na ten przysmak przyszedł mi do głowy zupełnie niespodziewanie - ciasto zainspirowało mnie do stworzenia jego ciastkowej wersji. Efekt końcowy pozytywnie mnie zaskoczył, wyszły niezwykle lekkie i mięciutkie, dlatego z pewnością zasługują na miano idealnych dyniowych biszkoptów.

Składniki:

-szklanka purée z dyni
-0,5 szklanki oleju rzepakowego
-0,5 szklanki mleka owsianego

-1,5 szklanki mąki pszennej razowej
-2 łyżki syropu klonowego
-1 łyżeczki sody
-0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
-0,5 łyżeczki cynamonu
-1/4 łyżeczki imbiru
-1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej

-szklanka suszonych daktyli namoczonych przez godzinę w wodzie i zblendowanych na krem
-odrobina orzechów włoskich do dekoracji

Nagrzej piekarnik do 175 stopni. W osobnych miskach wymieszaj składniki suche i mokre (nie daktyle!). Mokre wlej do suchych i mieszaj mikserem przez 3 minuty.  Kładź łyżeczkę ciasta na papier do pieczenia, na to odrobinę kremu z daktyli, przykryj łyżeczką ciasta, uformuj ciasteczko. Możliwe, że będą potrzebne dwie blachy. Piecz przez około 25 minut. Wystudź na kratce. Resztę kremu rozsmaruj na ciastkach i ozdób. Smacznego!

Cały przepis: 2068 kcal
Nie obliczałam kalorii jednego ciastka, ponieważ każdemu mogą wyjść innej wielkości.

Spodobało Ci się? Zapraszam w takim razie na:
-mój fanpejdż na Facebooku https://m.facebook.com/profile.php?id=829762157046832
-mojego instagrama: _Vegan_Rebel_
-oraz na Snapchata: martynga.imbir

czwartek, 8 października 2015

Jak to jest być jedyną weganką/weganinem w swoim gimnazjum?

Typowy przedstawiciel gatunku homo sapiens veganus.



Jak już niektórzy wiedzą, osobą piszącą tego bloga jest nie kto inny, a Martyna Białowąs, czyli uczennica klasy drugiej gimnazjum. Ja, czyli właśnie Martynka (lubię zdrabniać swoje imię) decyzję o przejściu na wegetarianizm podjęłam w wieku 12 lat, a w lutym tego roku pojawił się w moim życiu weganizm. Wiele razy słyszy się o przeszkodach, jakie spotykają dorosłe osoby na tym nowym sposobie odżywiania. Często jest trudno, ale co dopiero w GIMNAZJUM?! Etapie edukacji (a może raczej stanie umysłu?) na którym wystarczy mieć inny kolor włosów niż reszta rówieśników, bądź nosić aparat na zęby, aby stać się pośmiewiskiem i największą szkolną "lamą"...? Można sobie łatwo wyobrazić, co może spotkać dziwoląga odmawiającego spożywania złej według niego mlecznej czekolady, czy nawet pysznego kebsa! A jakby jeszcze taki osobnik był rudy? Okazuje się, że gimbazjalny hejt da się oswoić. Co robić, aby gimnazjum nie trzeba było "przeżyć"? I czy rzeczywiście to takie straszne?

A co to jest???

 Najczęstsze pytanie, które pada zazwyczaj podczas długiej przerwy dwudziestominutowej. Wyjmujesz jakieś wymyślności do jedzenia, zamiast zwykłej kanapki czy bułki. Inni widzą, że jesz coś niezindentyfikowanego. Gdy zapytają, nie trzeba rzucać w takiej sytuacji od razu hasłami typu:
-"Kamienie, liście i szczaw!!!"(no chyba, że rzeczywiście to jemy), czy:
-"Nie twoja sprawa!!!"
Rozumiem, na punkcie niektórych haseł można być już przewrażliwionym, ale czy np.twoja koleżanka, o ile nie jest wege właśnie, obraziłaby się gdybyś zapytała/a ją z czym ma kanapkę? No właśnie. Musimy też pamiętać, że niektórzy ludzie nie mają pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak jogurt czy parówka sojowa. Albo nigdy nie jedli ciecierzycy lub jarmużu? Gdy czegoś nie znają, możliwe że chcą się po prostu dowiedzieć co to i jak smakuje i nie ma się co denerwować. Wyjaśniamy wtedy na spokojnie i wszyscy są happy :). Po jakimś czasie możemy usłyszeć np. "To te kuleczki daktylowe, zgadłam?".

To ta dziwna weganinka!

 Nieraz można spotkać się z wręcz wrogimi spojrzeniami na szkolnym korytarzu. Mam wrażenie, że ludzie się mnie boją :D. A przecież ja jestem zupełnie normalną nastolatką. To, że nie jem niektórych produktów spożywczych, nie oznacza od razu że jestem w sekcie albo wyznaję jakiś hinduizm. Normalnie spotykamy się że znajomymi, śpię w nocy i uczę się do sprawdzianów. Niestety, wiele ludzi nie potrafi tego pojąć. I tu również należy podejść do sprawy wyrozumiale. Gdy ktoś czegoś nie zna, zaczyna się tego bać i trzymać od tego na dystans - naturalny, ludzki odruch. Więc co zrobić, aby ludzie przestali podchodzić do nas sceptycznie? Zapoznać się z nimi! Chociażby czatując przez Facebooka - odpowiedzmy na nurtujące naszą gimbazę pytania i pokażmy, że jesteśmy fajni i wcale niedziwni :)

Imprezy, wyjścia ze znajomymi.

 To chyba największy problem, jak dotąd przeze mnie nierozwikłany... Miałam już parę przykrych sytuacji tego typu. Jedna z nich - ustalenia dotyczące klasowego dnia dziecka. Plan - zamawiamy pizzę z szynką i pieczarkami. Zgłaszam się i delikatnie upominam, aby poprosili o jeden kawałek bez dodatków, których nie jadam. Nawet nie spodziewałam się, iż wywoła to taki wybuch agresji ze strony około 20 osób... Usłyszałam, że jestem nienormalna i nic mi się nie stanie jak raz zjem szynkę i ser, albo SOBIĘ ZDEJMĘ. Po mojej stronie stała tylko garstka osób. Następnego dnia zwolniłam się z ostatniej godziny i poszłam do domu. Cała reszta klasy została na dniu dziecka... No cóż, przykre.
Według mnie, w takich sytuacjach należy postępować honorowo. Bo po co wykłucać się o głupi kawałek pizzy, skoro i tak będziemy niechcianymi gośćmi na danej imprezie...?

Znajomi hejterzy.

 Znów ktoś wkleja Ci na oś czasu zdjęcie surowego mięsa, krzyczy do Ciebie "wegeciota" albo wytacza monolog o przepysznym kebabie, którego dzisiaj zjadł? Każdy chyba zna pociesznych, zabawnych i niegroźnych mięsotrolli! Plan działania jest prosty:
-śmiejemy się z ich mega-hiper-super śmieszkowych dowcipów
-ignorujemy je
-wklejamy śmieszkową marchewkę. Wybrać jedno/dwa/trzy lub niepotrzebne skreślić.

Koniec Martynkowego przetrwalnika!

Spodobało Ci się? Zapraszam w takim razie na:
-mój fanpejdż na Facebooku https://m.facebook.com/profile.php?id=829762157046832
-mojego instagrama: _Vegan_Rebel_
-oraz na Snapchata: martynga.imbir

poniedziałek, 5 października 2015

Makaron z kremowym sosem dyniowym. Dyniowe ciekawostki.

Nastała jesień...

 A razem z nią nastał sezon na dynie! Choć pewnie jak większość z Was, tęsknię za latem i obfitością "wakacyjnych" owoców, to nie narzekam, bo jesień również bogata w smaki! Jeden z tych smaków to właśnie dynia. O żadnej innej porze nie mamy takiego wyboru, jakości i jej cen jak teraz. Korzystajmy więc. Nie do końca wiecie, z czym to się przysłowiowo je? A może wręcz zniechęca Was ogrom tego warzywa? Rozwiewam wątpliwości i obawy. Dynia jest super.

Zabawa jak przy ananasie.

 Nieprawda! Ani nawet nie jak przy bulwie selera! Obróbka dyni jest prosta niczym ziemniaka. Można ją piec, bądź gotować w wodzie. Oto instrukcja, jak przygotować ją do zblendowania na puree:

1. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza.
2. Dynię kroimy na pół i pozbywamy się pestek, jednak nie wyrzucamy ich (jest dosyć twarda, można poprosić o pomoc kogoś dużego i silnego). Można też podzielić ją na ósemki.
3. Kładziemy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
4. Pieczemy przez około pół godziny, aż będzie mięciutka.
5. Obieramy palcami, skórka bardzo łatwo odchodzi. Odmianę Hokkaido można spożywać ze skórką, jednak nie zapominajmy jej uprzednio umyć.
6. Wrzucamy do blendera i blendujemy!

To wszystko. Proste, prawda?

Jak połapać się w odmianach?  
Idziesz do supermarketu i masz kupić dynię piżmową, bo np.tak przykazano Ci w przepisie. A tam na dziale warzywnym leżą jakieś trzy różne! Co tu robić, jeśli nie są wyraźnie oznakowane, która jest która, a potrzebujesz akurat piżmowej? Można ewentualnie zapytać sprzedawcę, bądź wyedukować się trochę w tym temacie. Może można akurat zastąpić konkretną odmianę jakąś inną?

Hokkaido pochodzi z Japonii. Ma charakterystyczny kształt i ciemną, pomarańczową skórkę. Osiąga wagę ok. 1-2 kg. Dynia Hokkaido jako jedyna może być jedzona ze skórką, która mięknie podczas obróbki termicznej. Zawiera sporo pestek, jednak jej miąższ jest zwarty, przez co świetnie nadaje się do duszenia i smażenia. Ma lekko orzechowy smak. Doskonała do zup, pieczenia, sałatek, kopytek, past do pieczywa etc. Moja ulubiona odmiana.












Lunga di Napoli pochodzi z Włoch. Ma wydłużony kształt, z rozszerzeniem na jednym końcu gdzie znajduje się komora nasienna. Kształtem trochę przypomina wyrośniętą cukinię. Osiąga wagę od 7 do nawet 20 kg. Pokrywa je zielona skórka z jaśniejszymi smugami. Miąższ jest zwarty o pięknym ciemno pomarańczowym kolorze i doskonałym słodkawym smaku. Można wykorzystać praktycznie cały miąższ, za wyjątkiem komory nasiennej. Jest znakomita do spożywania na surowo, w sałatkach  i na dyniowy sok a także do zup, gnocchi czy risotto.




Dynia Muszkatołowa to odmiana dyni piżmowej, pochodząca z Francji.  Łatwo ją rozpoznać: jest duża, podzielona na segmenty, ma ciemną zieloną skórkę, która miejscami przechodzi w pomarańcz  i żółć. Miąższ jest intensywnie pomarańczowy, gruby, soczysty i zwięzły. o lekko owocowym aromacie. Wielu osobom w smaku trochę przypomina marchewkę Dynia Muszkatołowa jest uniwersalna w kuchni doskonała do placków, puree po gnocchi i makaron. Nadaje się także do jedzenia na surowo.
 

Dynię Makaronową charakteryzuje lekko podłużny kształt i skórka w kolorze żółtym lub żółto-zielonym. Po przekrojeniu ukazuje się nam żółty miąższ, który pod wpływem obróbki termicznej (gotowaniu lub pieczeniu) rozdziela się na nitki. Dynia Makaronowa jest prosta do przygotowania     i delikatna w smaku. Dzięki jej strukturze nadaje się nie tylko jako danie główne – dyniowe nitki można potraktować jak makaron i podać je z warzywami i ulubionym sosem.




Dynia piżmowa znana również jako Butternut pochodzi z Ameryki Środkowej. Ma charakterystyczny gruszkowaty kształt i jasną skórkę oraz małe gniazdo nasienne i  pestki, dzięki czemu nie tracimy wiele miąższu przy oczyszczaniu jej. Dynia Piżmowa to dynia uniwersalna, która nadaje się zarówno do faszerowania i pieczenia, przygotowania z niej puree czy zupy. Ma delikatny orzechowy smak.

Źródło: lokalnyrolnik.pl
Dlaczego warto jeść dynie?
Bo jest pyszna, niskokaloryczna i jednocześnie zdrowa! Podobnie jak marchewka, zawiera sporo beta-karotenu, bo już jej szklanka pokrywa w zupełności dzienne zapotrzebowanie! Przy okazji ma też dużo błonnika, magnezu, potasu, żelaza oraz witamin A, B, C I PP. A energia na 100g? 28 kalorii :)

Do dyni chyba każdy już się przekonał, pora w takim razie coś z niej ugotować. Nowicjuszom polecam szczególnie ten przepis, ponieważ jest totalnie nieinwazyjny i smakowity, przez co nie sposób po raz pierwszy się do dyni zrazić, jak ja niegdyś do tofu (jak mogłam!). Zalecam zrobienie od razu większej ilości tego makaronu i zamrożenie go, aby gdy tylko zechcemy na nowo rozkoszować się jego smakiem, był na wyciągnięcie ręki. Przepis pochodzi z Jadłonomi, z mojej strony występują niewielkie modyfikacje.


Makaron z kremowym sosem dyniowym


Składniki:
-400 g makaronu świderki
-700 g dyni Hokkaido 
-2 duże pomidory
-1 czerwona papryka 
-4 ząbki czosnku
-0,5 łyżeczki ostrej papryki
-2 łyżki oliwy
-po łyżeczce suszonego oregano i tymianku
-sól
-pieprz  

 Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni.Warzywa myjemy, z papryki usuwamy gniazdo nasienne, czosnek zostawiamy w łupinie. Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia,smarujemy  pieczemy przez około pół godziny.

W tym czasie gotujemy makaron w osolonej wodzie, przelewamy zimną wodą.

Czosnek obieramy, z dyni wyjmujemy pestki, wrzucamy razem ze skórką, resztą jarzyn i ziół do blendera. Miksujemy na gładko, mieszamy z makaronem. Smacznego!